wtorek, 1 lipca 2014

Rozdział 3 część 2

I oto najdłuższy rozdział jaki kiedykolwiek tu wstawiłam. :) Przepraszam , że musieliście tak długo czekać, ale niestety z tym rozdziałem miałam wiele problemów, a nawet teraz nie jest on taki jak chciałam. Bynajmniej zapraszam do czytania i komentowania. :) Mam nadzieję, że wytrawacie do końca. :)

Rozluźniona pochylam się do ziemi, po czym lecę na plecy przygnieciona ciężarem drapieżnika. Cooper cicho posapuje opatulają mnie swym oddechem. Kocur składa delikatne, lecz wesołe przywitanie w formie liźnięcia, a ja roześmiana spycham go z ciała, po czym powoli wstaję otrzepując się z piasku. Cooper to tygrys o niespotykanych kolorach sierści. Wzory na futrze przeplatały się w białym oraz czarnym kolorze, a połączone z błękitno-szarymi oczami dają mu urodziwą przewagę nad zwierzętami płci żeńskiej. Cooper towarzyszy mi w każdej nocnej wyprawie, kiedy poluję na drobne zwierzątka oraz zbieram pyszne owoce. W jakimś sensie jest mym wiernym kompanem, a może nawet przyjacielem. Przy jego obecności czuję się niepokojąco bezpieczna, bo wiem, że nigdy nie pozwoli na zadawanie mi cierpienia, a jego ciepłe futro ochroni przed ogarniającym chłodem. Za to go wprost uwielbiam i po kilku latach nie potrafię nazywać go zwierzęciem. Jego dusza wydaje się być tak bardzo ludzka.

Cooper chwyta zębami skrawek mej bluzy, po czym ciągnie do przodu.  A ja mu na to pozwalam. Wiem, że chce coś mi pokazać, dlatego po prostu idę  za kocurem, co chwilę wtapiając dłonie w mięciutkie futerko.

Jak się później okazało miejscem, które chciał mi pokazać Cooper jest plaża pełna zdenerwowanych, ale roześmianych mieszkańców. Każdy z nich biega zaniepokojony i rozwiesza na drzewach kolorowe serpentyny, lampiony iskrzące się jaskrawi odcieniami pomarańczy oraz przestawiają stoły, w których wyrzeźbiono przepiękne, mityczne postacie przedstawiające greckich Bogów. Co dziwne społeczeństwo Hawai'i jest podzielone religijnie. Każdy z nas ma inne spostrzeżenie kulturowe. Połowa mieszkańców wierzy w jednego Władcę – Boga i jego syna Jezusa, jednak reszta uważa to za kolejne współczesne kłamstwo. Tacy ludzie wyznają religię politeistyczną, gdzie występuje wiele różnorodnych Bóstw. Jednak ja za bardzo się pogubiłam i staram podzielać chrześcijaństwo wraz z wierzącą w nie babcią.

Nagle z  zamyśleń wyrwa mnie Stuart – nadzwyczaj entuzjastyczny człowiek o pulchnych kształtach i łysej głowie.

- Gwiazdko ! Nie ociągaj się tylko pomóż nam w przygotowaniach ! - Stuart to jedyny człowiek, który zwraca się do mnie w ten sposób.

Uważa, że swą postawą oraz wyglądem przypominam gwiazdy zawieszone w przestrzeni na tle różnobarwnego nieba, ale moja mleczna karnacja i złociste, sięgające do pasa włosy nie wskazują na nadnaturalne pochodzenie.

- Chłopcy tak długo Ciebie wyczekują.. Nie pozwól im czekać ! - wokół jego źrenic tańczą wesołe ogniki, a mnie ogarnia przyjemne ciepło. Takie uczucia zawsze towarzyszą mi, gdy przebywam w towarzystwie Stuarta. - Albo lepiej najpierw coś zjedz, bo jesteś blada, a twoje kości wprost przebijają się przez skórę – jego nadzwyczaj spuchnięte wargi rozciągają się w wielkim uśmiechu, gdy wyciąga palec i demonstracyjnie dźga mnie w policzki oraz brzuch.

Mimo wszystko nie mogę powstrzymać się od śmiechu, więc przestrzeń, powietrze zaczyna wypełniać się mym dźwięcznym chichotem. Dzięki niemu po raz pierwszy tego dnia czuję się beztrosko. Wszystkie lęki, obawy spływają po ciele, po czym giną w przestrzeni.

- Dziękuję, ale nie ma takiej potrzeby. Już dzisiaj jadłam.

 - Czyżby na pewno ? Bo wyglądasz jak zmora.

- Naprawdę nie ma takiej potrzeby. To tylko skutki zmęczenia.

Niespodziewanie mężczyzna poważnieje, a z jego oczu znikają wesołe iskierki tańczące wokół źrenic.

- Ines nie powinnaś narażać swojego życia. W dżungli potrzebujemy coraz więcej młodych ludzi, inaczej na społeczeństwo ściągniemy wielkie niebezpieczeństwo. Tym razem to nie zabawa. W całej Ameryce lud zamiast stawać się liczniejszy, maleje, a my ponosimy tego skutki. Dlatego postępuj mądrze i nie daj się zwieść. Następnym razem nie będzie tak zabawnie – moja twarz wykrzywiła się w grymasie ukazujące zdziwienie, a ciało spowija strach. - Hmmm … chodź pomożesz mi przygotować łódki. Niedługo wypłyniemy na połów ryb.

Zmieszany próbuje zatuszować swe dziwaczne zachowanie powtórnym uśmiechem, po czym czmycha w kierunku pomostu kiwając dłonią. Oczywiście tym sposobem zachęca mnie do pójścia za nim, a ja zainteresowana jego wypowiedzią ruszam z Cooperem stopniowo zmniejszając powstałą między nami przestrzeń. Niedługo Stuart zaczyna opowiadać wesołe dowcipy, lecz nie zwracam na to uwagi. Myślami wciąż gnam do wcześniejszej rozmowy.

Wnioskując z jego wypowiedzi w Ameryce wciąż żyją ludzie, lecz niewielka, niewystarczająca ilość. Ale po co władcom więcej mieszkańców ?  I jaki z nią związek ma nasza dżungla, która jest niemal oderwana od reszty świata ? Tak niemal, gdyż jej mała grupa przedstawicieli przebywa w Ameryce gromadząc konserwowane puszki z jedzeniem ( które są w stanie przetrwać w gorących promieniach słonecznych, co jest niemal niemożliwe )  różnorodną broń, leki i inne przedmioty ułatwiające życie. Po 6 miesiącach pracy wszystkie materiały lądują na statku, który kieruje się w stronę Hawai'i, gdzie zostawia wszystkie swoje '' znaleziska ''. Jest to nieziemsko trudna oraz niebezpieczna praca polegająca na ukrywaniu się przed wstrętną władzą Ameryki, dlatego w dzień przypływu organizujemy wesołe przyjęcia na plaży witając naszych wybawicieli, a dzisiaj nadszedł jeden z nich. Taki system działa od początku naszego usadowienia się w tropikach i jak na razie nas nie zawiódł. I miejmy nadzieję, że to nie nastąpi.

Dotarłszy do pomostu spotykam dziadka z Noahem stojących przed jedną z staroświeckich łódek. Stuart przyśpiesza energetycznie przy tym machając, a gdy znajduje się  przy słupach chwyta zaskoczonego Noaha i okręca wokół swego ciała. Tej niezwykłej sytuacji towarzyszy jak najbardziej wesoły chichot oraz pokrzykiwania. To takie cudowne, że mój braciszek na swej drodze spotkał bezinteresownego, zabawnego, opiekuńczego mężczyznę, który w pewnym sensie jest w stanie cząstkowo zapełnić szpary powstałe w malutkim sercu. Na samą myśl o tym wpadam w trans harmonii i spokoju.

- Gwiazdko, choć tu do nas, nie obijaj się !

Nagle Stuart wyrywa mnie z doskonałego stanu. Przestraszona, a może zagubiona podbiegam do pali i staję wyprostowana przed rodziną, co wywołuje u nich nieprawdopodobny wybuch. Noah tarza się na pomoście, dziadek Ernesto krztusi się śliną pojawiającą się przy śmiechu , a Stuart ściska swe podbrzusze. Czy to co zrobiłam naprawdę jest aż tak bardzo śmieszne ? Takim zachowaniem jeszcze bardziej mnie zawstydzają. Rozumiem iż są w szampańskim nastroju dzięki dzisiejszemu świętu, ale to nie oznacza, że mogą pozwolić sobie na poniżanie ludzi. Na świecie naprawdę istnieją ważniejsze rzeczy, wartości od bezgranicznej zabawy.

Cała zaczerwieniona ukrywam twarz pod kapturem i wskakuję do uszykowanej łódki. Muszę w jakiś sposób odreagować, uspokoić oddech, pobudzone emocje, a najbardziej pomaga mi w tym ocean, morze, jeziora, po prostu woda. W transporcie znajduje się kilka wędek, paczuszka żywych przynęt oraz wiele wiader o różnej wielkości, barwie, czy głębokości. Tak się w nie wpatrując uświadamiam sobie, że są one odzwierciedleniem osobowości ludzi. Każda z nich posiada różnorodne głębokości uczuć, barwę emocji i cechę, która odróżnia je od innych dusz. Dziury w wiadrze symbolizują upadki, szramy – powstania, rysunek – kruchość nowo nabytych cech, zwyczajów, które łatwo jest się pozbyć, a kształt – siłę ludzką. Więc jakim wiadrem jestem ja ? Malutkim, całym podziurawionym, z wieloma obrazkami. Oto czym się stałam. Żałosnym wiaderkiem bez żadnego wyobrażenia przyszłości, stworzonym, by zostać porzuconym w głębi oceanu, gdzie umrę w męczarniach i cierpieniach pozostawiona na pastwę losu. 
Odwracając się w stronę pomostu dostrzegam wskakującego do mej łódki Noaha.

- Jeśli chcesz łowić ryby, to oczywiście musisz płynąć ze mną – szelmowski uśmiech nadal nie opuszczał jego warg.

- Ale … ale ja nie ..

- Oj już przestań. Pozwól chłopakowi się rozerwać – w naszą stronę człapie zaczerwieniony Stuart. Pewnie jeszcze nie może pozbierać się do normalnego stanu, po wybuchu śmiechu.
Rozkojarzona już nawet nie próbuję im wyjaśnić, że tak naprawdę nie mam ochoty łowić ryb, gdy moje spojrzenie pada na twarz brata. Przecież dzisiaj świętujemy, więc dlaczego miałabym nie pozwolić mu na chwilę odpoczynku ?

 - Niech będzie. Ale masz byś spokojny.

Noah z roztargnieniem kiwa głową.
Dziadek Ernesto podchodzi, by w skrócie wyjaśnić mi jak posługiwać się wędką oraz podpowiedzieć w którym kierunku oceanu najlepiej się kierować.

- Zaraz. To Wy nie płyniecie z nami ? - wsłuchana w spokojny głos dziadka, dopiero po chwili orientuję się dlaczego podarowuje mi takie rady.

- Niestety nie. Musimy zabrać się za dokończenie wcześniejszych prac, ale jestem pewien, że dacie sobie radę – uśmiechnięty składa pocałunek na moim czole, po czym powtarza tą czynność u Noaha.

Zadowolony dziadek wraz z Stuartem uwalniają łódź i popychają ją w głąb morza, a ja szybko siadam, po czym podnoszę wiosła. To dzięki nim będziemy mogli dopłynąć w bardziej oddalony skrawek wody. Mężczyźni przez chwilę stoją, machając na pomoście, a następnie oddalają się wraz z Coorem by ukończyć swą pracę.

- Tak się cieszę Ines. Nareście mogę być tylko z Tobą ! - wesoły niemal podskakuje na swej ławce.
- Spokojnie. Jeszcze się przewrócimy. - rozśmieszona popycham go lekko na miejsce. - Ja też się bardzo cieszę. Już dawno nie rozmawialiśmy tak bardziej zwyczajnie. Powiedz jak tam Twoi koledzy?

- W porządku. Ostatnio Olaf zaczął bardzo się przechwalać, to chłopaki rzucili w niego błotem, żeby się uspokoił. Tylko, że to nic nie dało. Nawet jakbyśmy go utopili to nie zamknął by tej swojej jadaczki. 

- Noah ! Nie można się tak wyrażać – wzburzona zwracam mu uwagę. Nade wszystko pilnuję, by mój brat stał się wykształconym człowiekiem, ale rówieśnicy uczą go coraz to gorszych słów.

- Przepraszam, ale taka jest prawda – speszony drapie się po policzku, co jest jego charakterystycznym znakiem, gdy się denerwuje, lecz zaraz potem siedzi rozpromieniony. - Wiesz ostatnio mama Austina, tego ośmioletniego, nauczyła nas nowej gry. To jest chowany. Jeden z uczestników odlicza do dziesięciu i zamyka przy tym oczy, a w tym czasie reszta chowa się w różnych kryjówkach. Gdy chłopak przestanie liczyć idzie szukać kolegów, a ten którego znajdzie pierwszego będzie liczyć przy następnej zabawie. To wspaniała gra. Bardzo mi się podoba.

- Bardzo się cieszę. A jak z Twoją piłką ?

- W porządku, a ty znasz jakieś zabawy ?

Zbita z tropu i zawstydzona sprzecznie tylko poruszam głową. Mi nie dane było przeżyć wesołe dzieciństwo wśród zabaw oraz dzieci. Nagle otacza nas bardzo denerwująca, namacalna cisza, której nikt nie śmie przerwać. Siedzimy nią otoczeni dopóki Noah się nie odzywa.

- Ines, czy mogę zadać Ci jedno pytanie ? - zaczerwiony opuszcza wzrok na swe dłonie i nie pozwala zaglądnąć w swe błyszczące, zielone oczy.

- Oczywiście. O co chodzi ? - uśmiechnięta głaszczę go po dłoniach chcąc dodać mu otuchy.

- Czy … kiedyś się … zakochałaś ?

- Hmm … nie miałam czasu na takie … sprawy. - teraz to ja zdegustowana odwracam wzrok.

- Ale dlaczego ? W dżungli jest mnóstwo chłopców. Czy oni są wredni ? Dlatego Ci się nie podobają?

- To nie tak. Wszyscy są naprawdę sympatyczni, ale miłość polega na czymś innym. Nie można szukać jej na siłę. Ona zakrada się do serc człowieka niespodziewanie, a my nawet nie potrafimy powiedzieć kiedy to się stało. To magiczne uczucie, które nie opuści Ciebie do końca życia, nawet gdy miałoby trwać wieczność. A ja jak na razie jej nie doznałam.

- Tak jak ja kocham Ciebie, a ty mnie ?

- To prawda. Tylko, że to jest inny rodzaj miłość. Ta polega na … - nagle mą odpowiedz zagłusza grzmot, a Noah gwałtownie chwyta mą dłoń.

- Ines. Zawracaj. Szybko. Nadchodzi. To nie możliwe, ale prawdziwe. Sztorm. Niedługo się zjawi.

Jego słowa do mnie nie docierają. Ręce zaczynają szybciej wiosłować w stronę wysp, ale umysł zostaje nienaruszony. Jakby wizja Noaha w ogóle nie nadeszła. Może to i lepiej. Dzięki temu przez dłuższy czas nie będę w stanie dojrzeć jak bliska jest nasza klęska. Na wyspę dotrzemy dopiero po godzinie, a sztorm zdaje się nas doganiać.

- Ines ! Nałóż kamizelkę ! Szybko ! - gwałtowny krzyk Noaha wyrywa mnie z otępia.

Dopiero wtedy dostrzegam ciemne chmury zasnuwające niebo i charakterystyczny dźwięk dla błyskawic. Szybko wyciągam dłoń, by przyjąć kamizelkę, lecz robię to za późno. Łódkę okrywa niewyobrażalnie wielka fala, która pochłania całą jej zawartość. Noaha także.

Dostrzegam go, gdy do mych uszu dociera przerażający pisk. Chłopiec co chwilę zanurza się w otchłani, a ja patrzę na jego śmierć otępiona. Fale przyniosły ze sobą słony zapach oceanu, który orzeźwia zmysły. I bardzo jej za to dziękuję. Gdyby nie ona siedziałabym bezwładna, a tak szybko wskakuję do wody. A może zostaję zepchnięta ? Nie mam pojęcia. Teraz mą głowę zasnuwa myśl, by uratować Noaha.

Fale są bardzo gwałtowne, a z czasem przybierają na sile. Próbując dotrzeć do brata co chwilę zostaję zepchnięta w głąb czeluści, ale się nie poddaję. Nie teraz. Płynę powoli przybliżając się do Noaha, gdy do moich nozdrzy dociera trujący zapach.

Coś się pali.

To łódka. Najprawdopodobniej błyskawica trafiła w drewno, przez co cała stanęła w płomieniach. Pozbawiając nas jedynej możliwości ucieczki. To koniec. Nigdy nie wydostaniemy się na plażę. Jednak myśl, że tutaj nadejdzie nas koniec jest przerażająca. To nie tak miało się odbywać. Noah powinien dorosnąć otoczony miłymi wspomnieniami, a następnie odnaleźć miłość. Miłość swego życia i przy niej umrzeć bezpiecznie oraz staro. Ale takie zakończenie nie było mu pisane.
Nagle przede mną wyrasta ogromna, pieniąca się fala, która pochwyta nas w swe czeluści i gasi pozostałości pożaru. Zimno oceanu momentalnie rozlewa się na całe ciało, przez co kończyny stają się bezwładne. Każda komórka staje się niepotrzebna, zepsuta i powoli opuszcza zesztywniałe ciało. Jedynie umysł zostaje nienaruszony. To do niego uciekają niewyobrażalne myśli, gdzie splatają się w wielką kluchę i tylko niektóre z nich potrafią wyzwolić się z supłów. A są to ostatnie myśli mojego życia.

 '' Dziękuję Boże za wszystkich ludzi, których pozwoliłeś mi spotkać. To dzięki nim moje życie nabrało sensu, a ja nie poległam w walce z swym zatrutym umysłem. Dziękuję za Noaha. Za jego miłość i poświęcenie. Proszę byś potraktował go ulgowo, byś podarował mu jeszcze kilka chwil życia. Ale tych szczęśliwszych, przepełnionych bezpieczeństwem i beztroską. Dziękuję za cudowną rodzinę. Za Dziadków, Allie oraz Stuarta. Przekaż im, że bardzo ich szanuję i podziwiam, że nigdy nie zwątpiłam w żadne słowo wypowiedziane z ich miękkich warg. A przede wszystkim dziękuję za życie i za Ciebie. Nadal nie wiem, czy jesteś prawdziwy, ale wierzę, że byś nas nie okłamał. Przepraszam za wszystkie kłopoty jakie spowodowałam. Teraz na pewno się poprawię. Ahh … i jeszcze przekaż tacie, że niedługo do niego przypłynę. Dziękuję za wszystko. ''

Po modlitwie następuje pustka, przerażająca nicość, którą zakłóca tylko nagły ból w tylnej czasze. To przez niego z mego ciała wydobywają się resztki boskiego, uzdrawiającego tlenu. Do organizmu przedostaje się chłodna, słona woda, która pozbawia mnie racjonalnego myślenia. Teraz zostałam z niczym. Straciłam niemal wszystko. Nawet skarb mego żałosnego życia.

Nawet Noaha.

7 komentarzy:

  1. Mnie osobiście rozdział się podoba, a zwłaszcza zwrot akcji na końcu. Był długi co bardzo cenię :)) Wyłapałam parę źle sformułowanych zwrotów, ale to nic :)
    Co do Coopera... Uwielbiam duże koty :D Chociaż od tygrysów wolę lamparty xD Ogólnie to od razu go polubiłam xd
    Pzdr. i czekam nn.
    opowiadaniebyjasminelovelace.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Healy, jak zawsze świetnie! Okropnie podobało mi się jak Ines wypowiadała się o miłości, bo mam identyczne zdanie na ten temat! No i jeszcze trafiłaś w dziesiątkę z tym Cooperem :) Kocham tygrysy! Poza tym, jestem naprawdę po uszy zakochana w Twoich opisach, eh. Z utęsknieniem czekam na kolejny rozdział!
    Pozdrawiam, Nari :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow! Super rozdział. Chyba zostałam fanką Coopera :D xD
    Jakoś zawsze lubię zwierzęta bohaterów w opowiadaniach.
    Czekam na następny!
    http://paradiseultra.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejka
    ;)
    Przeczytałam wszystko i ogólnie bardzo mi twoje opowiadanie przypadło do gustu
    Czekam nn
    Aqua
    Ps. Zapraszam do mnie na http://aquasenshi.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja już chce następny rozdział! :(

    OdpowiedzUsuń
  6. Witaj, Healy!
    Przepraszam, że tyle czasu zajęło mi nadrobienie wszystkich części rozdziałów. Ale teraz jestem już na bieżąco. ;)
    Bardzo ciekawe opowiadanie tu tworzysz, powiem Ci. Na pewno mi się podoba, potrafi wciągnąć, są zwroty akcji i ogólnie świetny pomysł na fabułę.
    Dostrzegłam parę błędów, ale jeśli przeczytasz tekst jeszcze raz, myślę, że sama dasz radę je wyłapać, bo polegają głównie na literówkach lub złej odmianie. Nie będę się bawić więc w zuą Eveline, która wytyka błędy, a sama robi ich multum. ;)
    Styl masz cudowny, lekki. Płynie się przez tekst, nie trzeba się wysilać ponad miarę, żeby zrozumieć sens zdań. Brawo!
    No i ta końcówka! <3 Cudo, cudeńko.
    Aaa i tygrys... Cooper? Jak ja uwielbiam koty. <3 Nie ma dla mnie znaczenia czy duże, czy małe. Zawsze chciałam się zakumplować z tygryskiem. ;_; <3
    Pozdrawiam,
    Eveline

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej, mam do ciebie pytanie: Czy przestałaś już pisać? Czekam i czekam na nowy rozdział - oczywiście, nie potępiam, ani nic, w końcu każdy może czasem złapać Writer Block xD - i trochę martwiłam się, że o nas, twoich czytelnikach zapomniałaś...
    W każdym razie, chciałabym ci powiedzieć, że jestem twoją stałą czytelniczką i nawet, jeśli następny rozdział ukaże się za rok, będę czekać :)
    Pzdr

    OdpowiedzUsuń

music